Przejdź do głównej zawartości

Zaburzenia SI - plaga współczesności, moda diagnostyczna czy rzeczywisty problem?




     Obracając się w środowisku rodzin z dziećmi w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym można czasami odnieść wrażenie, że wiele z nich ma mniejsze lub większe problemy z sensoryką. Na formach internetowych roi się od porad "sprawdź czy nie ma zaburzeń SI". Nie może wysiedzieć przy biurku, ciągle się kręci pewnie jest podwrażliwy przedsionkowo. Po przedszkolu jest pobudzona, drażliwa, o wszystko robi aferę - nadwrażliwa słuchowo jak nic. Popycha inne dzieci - na pewno ma zaburzenia czucia głębokiego. Przykłady można by mnożyć. A przedstawione wytłumaczenia to oczywiście daleko idące uproszczenia.

    Zatem czy rzeczywiście obecnie mamy do czynienia z "epidemią" zaburzeń SI wśród dzieci? Czy może terapeuci naginają rzeczywistość i próbują naciągnąć rodziców na nietanią skądinąd terapię wyszukując nieistniejące problemy? Dlaczego Brytyjczycy czy Skandynawowie prawie nie diagnozują zaburzeń SI? Dlaczego jeszcze 20 czy 30  lat temu nikt w Polsce o zaburzeniach SI nie słyszał a obecni 30-latkowie przeżyli dzieciństwo i jakoś sobie radzą w dorosłym życiu. Jak to jest naprawdę?

Ano jest tak, że świat nam się zmienia. Nie ma co do tego wątpliwości. Kiedyś dzieciaki większość dnia biegały po podwórku, taplały się w błocie, grały w gumę, bawiły się w podchody i budowały bazy. Teraz rodzice może bardziej świadomi (pamiętają jakie rzeczy wyczyniali w dzieciństwie 😉), chuchają i dmuchają na pociechy. Dzieci zamiast swobodnie eksplorować słyszą "tego nie ruszaj, bo się pobrudzisz", "nie wchodź, bo spadniesz" itd. Z drugiej strony znacznie więcej czasu spędzają w domu przed ekranami różnego rodzaju - czy to komputerem czy telewizorem. Nie twierdzę, że my rodzice w dzieciństwie tego nie robiliśmy. Robiliśmy - jednak śmiem twierdzić, że rzadziej po prostu bo WIFI nie było, Netflixa też nie i na bajkę czekało się do 19. Ciało i system nerwowy, który ma niewystarczająca ilość okazji do ćwiczenia i modulowania swoich reakcji w różnych warunkach uczy się wolniej. Jeśli nie znam bodźca - nigdy nie taplałam się w błocie, w dodatku mama mówiła, że to fuj i można się ubrudzić to nie chcę dotykać lepkich i brudzących rzeczy. Czy to już nadwrażliwość dotykowa? Nie, jeszcze nie na szczęście.

System szkolny i przedszkolny w Polsce jest mało wspierający jeśli chodzi o naturalne stymulowanie rozwoju sensorycznego dzieci. Zajęcia przy stolikach, 45 minut w ławce. Nauka o tym jakie w lesie występują warstwy z ilustracji w podręczniku? W-F dwa razy w tygodniu. Brak tu okazji żeby dostymulować odpowiednio układ przedsionkowy czy receptory dotykowe, węchowe, smakowe. Dlaczego o budowie lasu nie uczyć się podczas spaceru po nim? Dotykając, wąchając słuchając szumu liści? Dlaczego pierwszych literek nie kreślić patykiem na piasku albo palcem w kaszy. Ilu wtórnych zaburzeń SI udałoby się uniknąć ufając dzieciom i dając im możliwość wsłuchania się w ciało i reagowania na jego potrzeby? Dając więcej możliwość uczenia się przez ruch i w ruchu. O ile sporo przedszkoli dostrzega już korzyści ze spędzania z dziećmi czasu na świeżym powietrzu, coraz więcej jest przedszkoli leśnych i zwyczajnych ale stawiających na kontakt z naturą to w szkołach (publicznych) wciąż jest to nie do pomyślenia, aby lekcję przyrody prowadzić na szkolnym podwórku.  Paradoksalnie liczę na to, że  pandemia COVID-19 przyniesie w tej kwestii pozytywne zmiany a szkoły potraktują poważnie zalecenia sanepidu aby dzieci spędzały jak najwięcej czasu na dworze. Może wreszcie niemożliwie stanie się możliwe. Czy jestem naiwna?

W krajach, w których system szkolny wygląda nieco inaczej niż w Polsce a dzieci więcej czasu spędzają na powietrzu, uczą się poprzez doświadczenie zaburzeń SI jest znacznie mniej. Te subtelne nie stanowią wówczas problemu gdyż codzienna aktywność dziecka może delikatnie nakierowana przez świadomego opiekuna załatwia sprawę. Do terapeuty trafiają dzieci, u których zaburzenia są naprawdę silne. Przy naszym systemie edukacyjnym niestety nawet niezbyt duże obiektywnie nasilenie zaburzeń może powodować trudności w funkcjonowaniu w środowisku edukacyjnym. I stąd już krótka droga do gabinetu terapeuty SI. A ten wiedząc jakie są polskie placówki po zdiagnozowaniu dziecka jeśli widzi odstępstwa od normy robi co może, aby mu pomóc. Zaprasza na regularne sesje terapeutyczne, strukturalizuje nieco otoczenie dziecka i  podaje adekwatne bodźce, obserwuje dziecko i reaguje na jego zachowanie. Natomiast kiedy się da zamiast regularnej terapii w gabinecie zaleca aktywności do wykonywania w domu - odstawienie tabletu, zabawy na placu zabaw, wspólne ugniatanie ciasta, basen czy siłowanki z rodzicem albo zabawę w naleśnik. No i tu pojawia się często zdziwiona mina tegoż rodzica. No bo jak to tak? To wystarczy? To ja tu płacę grube pieniądze a pani mi każe z dzieckiem na plac zabaw iść? Tak właśnie, bo jeśli to dziecku wystarczy to po co macie co tydzień przychodzić na terapię? Jasne dzieci zazwyczaj terapię SI lubią. No bo z ich perspektywy jest super fajna - hamaki, kolczaste ścieżki, trampolina, glutki. I część z nich naprawdę jej potrzebuje. Ale uwierz mi drogi rodzicu jeśli terapeuta mówi, żebyś pokopał z dzieckiem piłkę albo pojeździł na rowerze to widać twojemu dziecku ten rodzaj aktywności da to czego ono potrzebuje. Pozwalajcie dzieciom doświadczać świata wszystkimi zmysłami. Dotykać, wąchać, wspinać się na drzewa, moczyć w kałużach, turlać z górki nawet jeśli skutek będzie taki, że do domu wrócicie z kimś bardziej przypominającym małego jaskiniowca niż waszego potomka. Wszak brudne dziecko to szczęśliwe dziecko.

Zatem wzrost diagnozowanych zaburzeń SI to ani plaga, ani moda. Po prostu większa świadomość rodziców i terapeutów przy zmieniających się warunkach, w których przyszło nam żyć.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zima zima zima... Garść pomysłów na zimowe zabawy sensoryczne

Zima w pełni i nie odpuszcza. "Bestia ze wschodu dotarła"  :) Śnieg w niektórych miejscach leży w innych go jak na lekarstwo. Więc zachęcam do zorganizowania dzieciom sensorycznych atrakcji w domowym zaciszu.  Dzisiejszy post w zasadzie będzie mocno techniczny, bo po prostu zaproponuję konkretne "przepisy" na zimowe zabawy sensoryczny. Na pierwszy ogień idzie sztuczny śnieg :) Można wykorzystać kiedy pogoda za oknem mimo zimy mało zimowa albo po prostu dziecko jest chore czy na kwarantannie i tęsknie spogląda za okno. Przepisów jest kilka. Mam dla Was 2. Oba do wykonania ze składników, które macie na pewno w kuchni. Pierwszy w wersji jadalnej, który można zrobić nawet dla malucha, który ma tendencję do wkładania wszystkiego do buzi.  Potrzebujecie: - miskę  - mąkę ziemniaczaną  - wodę lub olej (np. słonecznikowy lub rzepakowy) Mąkę wsypujemy do miski i dodajemy stopniowo odrobinę wody tylko do momentu aż śnieg zacznie zlepiać się w kulki. Jeśli dodacie za d...

"Paluszek i główka"...czy to tylko szkolna wymówka? O objawach psychosomatycznych u dzieci

Mamo boli mnie brzuch ...słyszysz kolejny raz rano z pokoju dziecka. W pierwszym odruchu sprawdzasz czoło czy nie ma gorączki, robisz szybki przegląd wczorajszego menu. Może coś mu zaszkodziło. Dzwonisz do szefa i tłumaczysz, że dziś nie przyjdziesz do pracy. Albo (mamy przecież pandemię) gorączkowo zastanawiasz się jak ogarnąć wszystkie zaplanowane na dziś "call-e" z marudzącym dzieckiemu boku. Jakoś dasz radę. Zdrowie dziecka najważniejsze. Jak nowonarodzony Dochodzi południe, chore i marudzące dziecko dawno przestało już narzekać na bolący brzuch. Owszem nadal narzeka ale na nudę i dopomina się przekąski, możliwości pogrania na konsoli, kolejnej bajki, zabawy z tobą etc. A ty? Ty zastanawiasz się czy rzeczywiście tak szybko mu przeszło, czy dałaś się złapać na typową szkolną wymówkę. Jeśli rzecz ma miejsce jednorazowo szybko zapominasz. Było minęło. Ale jeśli powtarza się częściej zaczynasz szukać przyczyny. W sytuacji nawracających bólów brzucha czy głowy pierwszym krokie...

Merge si asa - czyli socjologiczno-psychologiczne przemyślenia po ponad pół roku w Rumunii

Zmiany i czego się po nich spodziewać Kiedy pod koniec sierpnia wyjeżdżaliśmy do Rumunii zupełnie nie wiedzieliśmy czego oczekiwać. Niepewność dodatkowo potęgował fakt pandemii, która niby przycichła ale nikt do końca nie wiedział na jak długo. Jak się okazało nie na długo niestety. Po naszej pierwszej krótkiej wizycie uczucia mieliśmy mieszane, wszak widzieliśmy tylko Bukareszt, który jak to mówią albo się kocha albo nienawidzi. Piękny nie jest, choć skrywa urokliwe miejsca. Co nas pozytywnie zaskoczyło to to, że w Bukareszcie bez najmniejszego problemu w zasadzie wszędzie da się porozumieć w języku angielskim. Tyczy się to i młodszego i starszego pokolenia a nawet większości dzieci. Oczywiście to nie tak, że jest to ich drugi język jednak w podstawowych kwestiach idzie się dogadać wszędzie, w sklepie, u fryzjera, z kurierem czy z zagajającą cię starszą panią w parku. O tym ostatnim przekonaliśmy się odkąd mamy psa - rodowite rumuńskie szczenię i często jesteśmy pytani o jego wiek....