Zmiany i czego się po nich spodziewać
Kiedy pod koniec sierpnia wyjeżdżaliśmy do Rumunii zupełnie nie wiedzieliśmy czego oczekiwać. Niepewność dodatkowo potęgował fakt pandemii, która niby przycichła ale nikt do końca nie wiedział na jak długo. Jak się okazało nie na długo niestety. Po naszej pierwszej krótkiej wizycie uczucia mieliśmy mieszane, wszak widzieliśmy tylko Bukareszt, który jak to mówią albo się kocha albo nienawidzi. Piękny nie jest, choć skrywa urokliwe miejsca. Co nas pozytywnie zaskoczyło to to, że w Bukareszcie bez najmniejszego problemu w zasadzie wszędzie da się porozumieć w języku angielskim. Tyczy się to i młodszego i starszego pokolenia a nawet większości dzieci. Oczywiście to nie tak, że jest to ich drugi język jednak w podstawowych kwestiach idzie się dogadać wszędzie, w sklepie, u fryzjera, z kurierem czy z zagajającą cię starszą panią w parku. O tym ostatnim przekonaliśmy się odkąd mamy psa - rodowite rumuńskie szczenię i często jesteśmy pytani o jego wiek.
Do nowego kraju dotarliśmy w środku lata, które jak się okazało miało potrwać jeszcze 2 miesiące, co było niezłym początkiem. Dzieci zaczęły szkołę. Tu już początki łatwe nie były. Wszakże ich angielski był nie najlepszy. Ale na szczęście szkoła stanęła na wysokości zadania i dziś już mówią w tym języku płynnie. Nasz wybór szkoły okazał się strzałem w dziesiątkę. Ale o tym już było. Choć o systemie edukacyjnym, w którym są, sposobie oceniania i motywowania pewnie jeszcze przy okazji wspomnę.
Podróże
My za to wpadliśmy w wir socjalizacji co prawda głownie w bańce expatów ale zawsze. Zaczęliśmy również zwiedzać prawdziwą Rumunię czyli to co poza Bukaresztem. Jak do tej pory zobaczyliśmy rumuńskie wybrzeże Morza Czarnego ze słynną Mamaia, opisywaną jako równie ekskluzywną Poianę Brasov czyli kurort narciarski w naszym odczuciu mocno przereklamowany. Choć gdyby zadbać o modernizację i rozbudowę infrastruktury mógłby robić naprawdę świetne wrażenie.
Ale zwiedziliśmy też urokliwe miasteczka. Zachwyciła nas Sighisoara z przepiękną starówką rodem z filmów o średniowieczu, tętniący życiem Brasov czy całkiem ciekawa Alba Iulia z twierdzą w kształcie pięcioramiennej gwiazdy. Przemierzyliśmy też trochę górskich ścieżek w Fogaraszach i Górach Rodniańskich, przejechaliśmy krętą i malowniczą trasę transfogarską z zapierającymi dech w piersiach widokami. I jesteśmy pełni podziwu dla potencjału turystycznego jaki drzemie w tym niedocenianym kraju. Z czego to wynika? Mam kilka hipotez i tu będę powolutku zmierzać do moich obserwacji.
Merge si asa
Wszystkie te miejsca same w sobie są naprawdę piękne. Zarówno zabytki są warte uwagi a natura, jeszcze nie zadeptana zachwyca. Jednak jest jedno wielkie ALE....wszechobecne śmieci. Ciężko powiedzieć z czego wynika taka ich ilość, ale są wszędzie, płyną korytami rzek, leżą na skrajach lasów, na polach i łąkach. Mnóstwo opakowań, butelek, na które naprawdę przykro patrzeć.
Druga rzecz to chyba rumuńska mentalność. Mając tak różnorodne zabytki i bogactwo natury - piękne góry i ciepłe morze można by naprawdę wypromować kraj turystycznie. Myślę, że mało komu Rumunia przychodzi na myśl jako wakacyjna destynacja. Z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu Rumuni nie stawiają na turystykę, choć mogliby mieć z tego spore korzyści. Wygląda na to, że nie mają takiej potrzeby i jest im dobrze, tak jak jest. Po co się więc wysilać żeby mieć coś więcej - to chyba kryje się pod powiedzeniem "merge si asa" czyli "jest jak jest" "może być" "i tak jest dobrze". No bo jednak żeby czerpać z turystyki musieliby dopracować szczegóły. Posprzątać śmieci, zagospodarować otoczenie plaż (a mają przepiękne szerokie i piaszczyste, ale co z tego skoro na ich skraju stoją jakieś dziwne nie przypominające niczego budy?) zadbać o standard miejsc noclegowych czy restauracji, które bywają różne. Czy to już południowa krew czy jeszcze pozostałości komunizmu? Nie wiem ale naprawdę szkoda, że wiele osób nigdy nie zobaczy rumuńskich perełek, bo zwyczajnie o nich nie słychać.
W każdym razie dla zabytków i dla dzikiej, pięknej natury warto tu przyjechać. Warto zobaczyć jak wielkomiejskość i ścisk Bukaresztu zaraz za rogatkami miasta styka się z sielską wsią jaką pamiętamy z dzieciństwa - wypasającymi się stadami kóz i owiec i sunącymi leniwie drogą wozami konnymi, stanowiącymi normalny środek transportu czy wciąż działającymi, pięknie rzeźbionymi studniami. A jeśli chcecie więcej to warto wybrać się na północ do Maramures czy na Bukowinę, gdzie w niektórych wsiach czas stanął w miejscu.






Komentarze
Prześlij komentarz